Sport w Ukrainie w czasie wojny: narzędzie oporu i dyplomacji

wrz 9, 2025

Sport w Ukrainie w czasie wojny: narzędzie oporu i dyplomacji

Sport w Ukrainie w czasie wojny: narzędzie oporu i dyplomacji

Boiska jako schrony, medale jako megafon

Ponad 500 zniszczonych obiektów sportowych i 100 ośrodków młodzieżowych – to nie bilans klęski żywiołowej, tylko codzienność kraju pod ostrzałem. A jednak sport w Ukrainie nie gaśnie. Zamiast pustoszeć, hale zamieniają się w magazyny pomocy, a szkolne sale w miejsca zajęć dla dzieci, kiedy tylko ucichną alarmy. I choć trybuny często stoją puste, bo bezpieczeństwo ma pierwszeństwo, sama obecność drużyn i trenerów działa jak kotwica normalności.

O tym, dlaczego sport stał się czymś więcej niż rywalizacją, mówił w rozmowie z Pawłem Wilkiem Artem Zozulia, prezes Ukraine Foundation. Jego przekaz jest prosty: wysiłek fizyczny i rytm treningów pomagają ludziom zachować równowagę psychiczną. Mecze i starty dają też Ukrainie globalną widoczność, której nie zapewni żaden komunikat prasowy. „Każde wyjście na bieżnię czy ring to sygnał: jesteśmy, walczymy, nie zniknęliśmy” – tak Zozulia streścił to, co słyszy od sportowców.

Ta widoczność kosztuje. Według danych resortu sportu z wiosny 2024 roku setki sportowców i trenerów zginęły od początku pełnoskalowej agresji. Inni służą w wojsku lub obronie terytorialnej. Zespoły ligowe dzielą dzień między treningi, pomoc lokalnym społecznościom i zbiórki na sprzęt dla frontu. Kibice? Często zaczynają mecz od ewakuacji do schronu, gdy włącza się syrena.

Minister młodzieży i sportu Matwij Bidny przypomina wprost: sport nie jest „bezludną wyspą”. Państwo traktuje go jako część polityki zagranicznej. To dlatego Kijów konsekwentnie zabiega o wykluczenie z zawodów reprezentantów Rosji i Białorusi, którzy wspierają swoje reżimy – i to tak długo, jak długo trwa agresja. „Przedstawiciele państwa napastnika nie mają dziś miejsca w cywilizowanej wspólnocie” – mówi Bidny, dodając, że konsekwencje muszą być realne, a nie symboliczne.

Ta linia opiera się na trzech filarach, które powtarzają politycy, działacze i sami sportowcy:

  • wsparcie psychiczne społeczeństwa – ruch, rywalizacja i wspólnota obniżają stres i dają poczucie sprawczości,
  • tożsamość i duma narodowa – flaga na podium to sygnał, że państwo żyje i broni miejsca na mapie,
  • dyplomacja – starty, a także bojkoty, stają się narzędziem nacisku na instytucje i rządy.

Zakazy, neutralność i realia sportu pod ostrzałem

W praktyce dyplomacja sportowa oznacza setki pism, rozmów i koalicji z sojusznikami. Ukraińskie ministerstwo, federacje i organizacje pozarządowe od miesięcy pracują z komitetami olimpijskimi innych państw, związkami i organizatorami imprez. Stawką jest nie tylko status rosyjskich i białoruskich zawodników, ale też język przepisów – tak, by nie dało się ukryć propagandy pod słowem „neutralny”.

Spór o neutralność widać było jak na dłoni w 2023 roku przy głośnych zawodach szermierczych, gdy zasady okazały się tak ważne jak wynik. Dla Kijowa czerwone linie są stałe: żadnych symboli, żadnych powiązań z klubami wojskowymi, żadnych publicznych deklaracji poparcia dla agresji. Bez tego sport staje się scenerią dla polityki, której nie da się przykryć białą flagą.

Zozulia podkreśla, że wykluczenie nie jest zemstą, tylko formą odpowiedzialności. „Jeśli ktoś korzysta z parasola państwa prowadzącego wojnę, nie może równocześnie korzystać z prestiżu globalnych imprez” – mówi. Tłumaczy, że brak sportowych „przepustek” jest dla reżimów bolesny, bo odcina je od miękkiej siły i narracji o normalności.

Na krajowym podwórku sport działa w trybie wojennym. Liga piłkarska wznowiła rozgrywki w 2022 roku bez publiczności, z obowiązkowymi schronami na stadionach i procedurami ewakuacji. Treningi odbywają się w oknach czasowych między alarmami, a plany meczowe pękają jak zapałki, gdy ataki niszczą infrastrukturę energetyczną. Hokeiści i koszykarze przenoszą mecze do bezpieczniejszych miast. Lekkoatleci robią rozbiegi w halach mieszczących się pod ziemią, a pływacy uciekają do basenów za granicą.

Dla młodzieży sport to dziś często jedyne miejsce, gdzie można odetchnąć. Po zniszczeniu ponad stu obiektów dzieci trenują w salach zastępczych, w szkołach i w mobilnych halach pneumatycznych. Trenerzy – czasem wolontariusze – tworzą „mikroakademie” przy ośrodkach dla uchodźców. To nie jest idealne. Ale wystarczy, by dzieci choć na godzinę wróciły do dobrze znanego rytmu: rozgrzewka, ćwiczenie, gra.

Za granicą kluby i federacje goszczą ukraińskich sportowców całymi miesiącami. Polska, kraje bałtyckie, Niemcy czy Włochy udostępniają bazy i sparingi. Zespoły grają „mecze charytatywne”, a dochód zasila zbiórki na ambulansy, protezy dla rannych czy odbudowę szkółek. To miękka sieć wsparcia, budowana poza kamerami, dzięki której kariery nie załamują się całkowicie.

Wątek finansowy jest twardy. Budżety klubów skurczyły się po utracie sponsorów i wpływów z biletów. Część federacji utrzymuje się dzięki grantom kryzysowym i crowdfoundingowi. Odbudowa zniszczonych obiektów to wyzwanie na lata. Dlatego w planach są szybkie, modułowe rozwiązania: hale składane z prefabrykatów, boiska ze sztucznej nawierzchni, które można rozstawić w kilka tygodni i przenieść, jeśli front znów się zbliży.

Psychologia ma tu równie ważną rolę co logistyka. Sport to bezpieczny rytuał. Dla dorosłych – zastrzyk endorfin, który pomaga przetrwać kolejny dzień w niepewności. Dla dzieci – nauka współpracy i upór, który przyda się w edukacji. Psychologowie pracujący z klubami mówią, że regularne zajęcia obniżają u młodych poziom lęku i poprawiają sen. To są rzeczy, których nie widać w tabelach, ale decydują o odporności społecznej.

Na międzynarodowej scenie ukraińscy sportowcy występują jak ambasadorzy. Zakładają koszulki z numerami poległych kolegów, dedykują medale osobom służącym na froncie, a w mediach mówią prosto: walczymy o przetrwanie. To działa. Każdy start to okazja, by przypomnieć o wojnie – bez patosu, za to z autorytetem kogoś, kto codziennie płaci za treningi wyższą cenę niż rywale.

Spór o dopuszczanie Rosjan i Białorusinów do imprez międzynarodowych trwa i pewnie długo się nie skończy. Między literą przepisów a realiami wojny jest sporo miejsca na szarości. Kijów próbuje je ograniczać, domagając się jasnych kryteriów i kontroli. Bidny powtarza, że kompromis bez zabezpieczeń staje się furtką dla propagandy. Z perspektywy Ukrainy to zbyt duże ryzyko, by płaciły za nie rodziny, które codziennie żyją pod ostrzałem.

W tle toczy się praca u podstaw: inwentaryzacja zniszczeń, mapowanie potrzeb, przygotowanie projektów odbudowy. Samorządy planują remonty tak, by nowe obiekty były energooszczędne, z własnymi źródłami zasilania i schronami. Federacje myślą o systemie stypendiów dla młodych, którzy stracili domy i sprzęt. Organizacje społeczne prowadzą programy „sportu inkluzywnego” dla osób, które odniosły rany i amputacje – bo powrót do aktywności to też powrót do wspólnoty.

Zozulia mówi wprost: „Sport nie wygra wojny, ale pomaga wygrać dzień”. To zdanie dobrze opisuje codzienność. Drużyny nie zawsze mają gdzie trenować, dzieci czasem biegają po liniach wymalowanych na betonowej posadzce, a trenerzy wysyłają plany zajęć na komunikatorach, gdy brakuje prądu. Mimo to kalendarz jest zapełniony. Tam, gdzie kiedyś planowało się transfery i obozy, dziś planuje się ewakuacje i generatory. A jednak to wciąż sport. Z wynikiem, emocją i czymś, co w Ukrainie nazwano ostatnio najcelniej: normalnością na czas wojny.

Napisz komentarz